Gdzie jesteś Becky?


Wraz z wybuchem mody na bieganie, na rynku pojawiała się cała masa książek na ten temat i ciągle pojawiają się kolejne. W roku 2017 wydawnictwo Galaktyka opublikowała biegowy pamiętnik Becky Wade, pt. Biegiem przez świat, będący streszczeniem jej rocznej podróży dookoła świata, podczas której odwiedziła kilka krajów i przyglądała się różnym biegowym tradycjom.

Książka jest nudna, temat opracowany powierzchownie, bez humoru, emocji i polotu. Zasadniczo wystarczy przeczytać tekst z tylnej strony okładki, ponieważ w książce nie ma wiele więcej treści. Nawet opis maratonu, który zamyka książkę jest mdły i nijaki. Autorka, choć nie brak jej z pewnością biegowego talentu, woli walki i dyscypliny do ciężkiego trenowania, niestety nie posiada talentu do snucia opowieści. Czytając jej ponad dwustustronicową relację przypomniał mi się (niestety) film pt. "Jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii". Podejście do biegania w poszczególnych, opisanych w książce krajach jest identyczne, różnice dotyczą kwestii nieistotnych np: w Londynie biega się w parkach, w Szwajcarii po górach, w Szwecji po lasach, w Etiopii bez zegarka, a w Australii na dużym luzie. Autorka spotyka na swojej drodze biegaczy ze światowej czołówki oraz całkowitych amatorów, odwiedza różne miejsca i startuje w różnych zawodach, ale jest w tym dużo przypadkowości, traktowanej cały czas z taką samą śmiertelną powagą.

Nie ma tu luzu, wesołych akcentów, dowcipów, polotu i spontaniczności. Nie ma wnikliwości obserwacji i reporterskiej dociekliwości. Zamiast tego jest przypadkowe ślizganie się z jednego tematu na drugi. Chyba najbardziej rozbawiła mnie kwestia niemożliwości biegania po chodnikach w Tokio z uwagi na dużą ilość przechodniów - Autorka jest zła na tę sytuację i nawet zrzuca na ten fakt odpowiedzialność za nabawienie się kontuzji. Ta książka jest napisana absolutnie bezpłciowo. W sensie przenośnym i dosłownym, bo nie ma tu bodaj jednej wzmianki na temat specyfiki kobiecego treningu.

Becky to znakomita biegaczka. Jej maratońska życiówka to 2:30 (z roku 2013) i a 10 km przeleciała w 33 minuty. Ale to także bardzo młoda osoba i chyba trochę bez pomysłu na życie. Ta książka ujawnia to w wielu miejscach. Dołączone do każdego rozdziału przepisy na różne potrawy, dobitnie to pokazują. Zamiast pasjonującej relacji z biegowej podróży dookoła świata, otrzymaliśmy pozbawioną jakiegokolwiek smaku bajaderkę, zlepioną bez pasji z wątpliwych ingrediencji. Pomysł na książkę był, roczna podróż przez wiele krajów z pewnością jest nie lada wyzwaniem, ale na miłość Boską, jak można o tym opowiadać w tak nieciekawy sposób?

Przeczytałem tę książkę i nic z niej we mnie nie zostanie. Nie znalazłem tu choćby jednego zdania, które mogłoby mnie bardziej motywować do treningu. Podsumowując, jest to przeciętna i nieciekawa opowieść o przygodach młodej amerykańskiej dziewczyny, która postanowiła na własne oczy przekonać się, że poza Stanami też jest jakiś biegowy świat. Opisuje go tak jak potrafi, bez większej wartości merytorycznej i beletrystycznej. Przygląda się wszystkiemu ze zdziwieniem, ciągle tęskni za domem i wszystko odnosi do amerykańskich realiów. Gdyby przyjechała do Polski i jakimś cudem trafiła np. na Łemkowynę, z pewnością napisałaby, że polscy biegacze piją dużo piwa, ale nie przeszkadza im to we osiąganiu świetnych wyników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz